Tajemnica śmierci?
Gdy człowiek jest młody, śmierć jest pojęciem bardzo odległym. Gdy się przydarza, to z reguły niespodziewanie. Umieranie osób z poprzedzających pokoleń, odbieramy jako naturalne i nie prowokuje to zazwyczaj do zastanawiania się nad własną śmiercią. Dopiero gdy coraz częściej pojawiamy się na pogrzebach rówieśników, kolegów z klasy, rodzeństwa, przyjaciół, pojawia się odsuwane wcześniej pytanie: A co ze mną? Czas uników się kończy. Trzeba sobie jakoś tę sprawę poukładać. Trzeba zacząć się z nieodległą perspektywą śmierci oswajać.
Czas gdy z początkiem listopada częściej chodzimy na cmentarze i zapalamy lampki na coraz to liczniejszych grobach rówieśników, prowokuje do takich przemyśleń. Jesteśmy coraz starsi i niektóre ze zmarłych osób znaliśmy całe ich życie, od dnia narodzin.
Koniec końców śmierć jest narodzin następstwem i jeżeli wierzymy Bożej obietnicy, następstwem nieostatecznym.
Rodzimy się tu na Ziemi i nasze ziemskie życie jest procesem rodzenia się do dalszego, niekończącego się życia.
Ten proces narodzin dla jednych jest dłuższy, dla innych krótszy, dla wielu zaś ekstremalnie krótki. Jak to wygląda dalej nie wiem, ale wierzę, że wygląda nieźle.
Tajemnica śmierci?
Prawdziwą tajemnicą, która zaprząta moją głowę jest tajemnica narodzin, pojawienia się z niebytu. Początek.
Jeżeli jestem następstwem rozwoju Wszechświata, to chyba nie następstwem nieprzemyślanym. Tak jak Wszechświat rozwija się wyraźnie według jakiejś Myśli.
A więc Myśl, a może Słowo jest moim początkiem. Słowo, zmaterializowane w chwili Wielkiego Wybuchu, z zapisaną konsekwencją mojego zaistnienia. I jak Materia wciąż się rozprzestrzenia, tak rozwija się i rozprzestrzenia Duch. W tej duchowej przestrzeni, żyję i ja.
W gruncie rzeczy dobrze jest mieć przekonanie, że nie powstało się przypadkiem. Że jestem skutkiem Bożego zamysłu, konsekwencją wszechogarniającej Miłości Boga.
Umysł pracuje, zadaje pytania i trzeba sobie jakoś, chociażby same pytania, poukładać.
Skoro nie da się do końca poukładać odpowiedzi.